Rozdział 11
Wstałam dość wcześnie. Wzięłam prysznic, przebrałam się i zjadłam śniadanie. Chwilę później do moich drzwi zapukał Dymitr. Nie był ubrany tak jak zwykle. Miał na sobie białą bluzkę i czarne spodnie oraz swój nieśmiertelny kowbojski płaszcz.
- Witaj Rose. Widzę, że już jesteś gotowa.
- Witaj towarzyszu. Czy Lissa wie coś o naszym wyjeździe?
- Tak, powiedziałem jej wczoraj wieczorem, a teraz chodź, bo spóźnimy się na samolot. Dolecimy nim do Nowosybirska, a potem wypożyczymy samochód.
Lot trwał trzynaście godzin. Strażnik Bielikow siedział obok mnie czytając "Western", a ja przeglądałam jakieś czasopismo, które zdążyłam kupić na lotnisku. Gdy je przeczytałam, nie miałam co robić, więc zasnęłam.
Gdy się obudziłam, leżałam na ramieniu Dymitra. Jego płaszcz był taki długi, że przykrył i mnie.
- Wylądowaliśmy? - spytałam jeszcze bardzo zaspana.
- Tak, jakieś trzy minuty temu
Na parkingu czekał już na nas samochód. Była to czerwona Honda.
- To na pewno dojedzie na miejsce?
- Tak, na pewno.
- Ile będziemy jechać?
- Jakieś trzy godziny.
- Aha.
Jechaliśmy rozmawiając. Dymitr opowiadał mi historię o rodzinie i mieście.
- ... Jest tam pięknie, spodoba ci się.
- Tak na pewno. Opowiedz coś więcej. Proszę.
- Och Roza... Jest tego naprawdę dużo. A co chciałabyś wiedzieć?
- Coś z twojego dzieciństwa.
- Dobrze. W szkole nie miałem łatwo. Wszystkie dziewczyny się za mną uganiały. Ja tego nie lubiłem i dalej nie lubię. Była też taka jedna dziewczyna, Szara myszka. Uroda była podobna do ciebie. Pewnego razu wracałem z zajęć sztuk walki, gdy zobaczyłem, że ją biją i wyzywają. Nie mogłem przejść obojętnie.Gdy mnie zobaczyli od razu uciekli. Ona leżała na podłodze nieprzytomna i z posiniaczoną twarzą, wiec zaniosłem ją do pielęgniarki.
- Co się stało potem?
- Chodziliśmy ze sobą chwilę, ale potem wyjechała i nigdy już jej nie zobaczyłem.
- Musiało być ci ciężko.
- Tak. Zróbmy sobie przerwę i zjemy coś, co?
- Ok.
Zajechaliśmy do małej knajpki. Ponieważ ja nie znałam tutejszego jedzenia zamówił je mój mentor, a ja znalazłam miejsce gdzie mogliśmy usiąść i spokojnie porozmawiać. Była to weranda z tyłu knajpki. Z tego miejsca rozchodził się piękny widok na góry. Jedzenie mi smakowało, ale w pewnym momencie poczułam mdłości.
- Rose co ci?
- Niedob...
I wtedy strzygi wyskoczyły nie wiadomo skąd. Było ich dużo za dużo jak na nas dwoje. Dymitr od razu rzucił się do walki. Dobrze, że miał przy sobie srebrny sztylet. Nie miałam broni, ale on zawsze powtarzał "Wszystko może być bronią"
------------------------------------------------------------------------
Zostawiam Was w małym niedosycie. 12 rozdział już się pisze a ja wyjeżdżam na wieś. Mam tam internet więc notki będą się pojawiały. :) Enjoy!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz